Przejdź do głównej zawartości

Nigdy cię tu nie było - Recenzja


Na każdy film z udziałem Joaquina Phoenixa czekam zawsze z wypiekami na twarzy. Jest on jednym z moich ulubionych aktorów i prawie zawsze stanowi on gwarancję jakości. Z wielkimi oczekiwaniami zasiadłem do obejrzenia "Nigdy cię tu nie było", który swoją światową premierę miał w maju 2017 roku.

Nie budując specjalnie napięcia i nie pisząc przydługich wstępów, muszę jednak przyznać, że mam mocno mieszane odczucia po seansie. Wszelkie opisy przybliżające fabułę tego filmu były jednoznaczne - Joe (agent od zadań specjalnych) musi uratować Ninę, córkę senatora. Zgadza się on z przebiegiem całej historii, ale paradoksalnie wątek ten jest słabiutko rozpisany i przyklejony do całości taśmą jak przypadkowo oderwany kawałek nogi od stołu. Relacja na linii Joe - Nina przypominała mi mocno "Leona Zawodowca", ale niestety tylko pod względem formy, bo treść nie nadążała za pomysłem, który przyświecał reżyserce. Relacja ta została zupełnie spłycona i pozbawiona jakiejś sytuacji, dialogu czy punktu zapalnego, który spowodowałby to, że byłbym w stanie się z nią utożsamić. Inną sprawą jest to, że nie bez przyczyny napisałem o doklejeniu tego wątku taśmą, bo on nie był najistotniejszym, a tym bardziej najciekawszym elementem tego filmu. Dzieciństwo Joe, jego relacja z matką i metody jego działania - to powinno być główną osią tej historii, i właśnie te fragmenty "Nigdy cię tu nie było" najbardziej działały na moją wyobraźnię i pozwalały oderwać myśli od pytań, które rodziły się w mojej głowie, a które brzmiały - czy ja nie przegapiłem pierwszej części tego filmu? Podobne odczucia miałem w przypadku "Bright", które ostatnio pojawiło się na Netflixie, bo tam również włączaliśmy się do przebiegu losów bohaterów w biegu, bez jakiegokolwiek wstępu, który mogłby wprowadzić widza w ich nietypowy świat lub w sposób ich myślenia. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że pominięto gdzieś origin głównej postaci, a jak mamy wejść w jego skórę, skoro otrzymujemy tylko krótkie flashbacki jego przeszłości? Powiem jeszcze więcej - te krótkie przerywniki pokazujące Joe jako chłopca są genialnie zrealizowane, a czas ich trwania, agresja w montażu i gwałtowna muzyka nieraz powodowały u mnie dyskomfort, co bardzo mocno nawiązywało do rozwiązań stosowanych w horrorach. W tym miejscu pojawia się właśnie ten niedosyt, bo skoro to jest takie dobre, to dlaczego otrzymujemy tego tak mało? Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć, ale wiem jedno - przeszłość Joe miała ogromny potencjał realizacyjny, a takie szczątki jego historii rzucane w przypadkowych miejscach, nie są dla mnie satysfakcjonujące. Charakter pracy, jaką wykonuje Joe, jego skłonności autodestrukcyjne, relacja z matką, relacja z Niną - to wszystko tu jest, ale żaden z tych elementów nie został wyciśnięty co do kropelki z potencjału, jaki w nim drzemał. Niestety najważniejsze wątki zostały jedynie muśnięte i sprytnie schowane pod pięknym płaszczem.

Skąd ten piękny płaszcz? Początek tej recenzji zwiastuje, że fatalnie oceniam ten film i nie polecam go nikomu. Aż tak katastrofalny nie jest. Niektóre kadry "Nigdy cię tu nie było" są po prostu zjawiskowe, a zabiegi filmowe, które każdy zna z kilku, wcześniejszych produkcji tutaj wybrzmiewają jeszcze mocniej i jeszcze lepiej. Nie chcą spojlerować fabuły tego filmu, powiem tylko, że do moich ulubionych scen, które zapamiętam na długo, zaliczyć muszę scenę w wodzie, scenę w kuchni z ranionym napastnikiem i ostatnie 15 minut filmu. Wizualnie nie mam żadnych zastrzeżeń i czerpałem dużą przyjemność jak reżyserka bawi się kadrem, światłem i głębią ostrości. Cudeńko. Wspominałem wcześniej o skojarzeniach z "Leonem Zawodowcem", ale poziom brutalności i bezwzględności głównego bohatera nie pozwala też mu uniknąć nawiązania do "Johna Wicka". Nie jest to porównanie w złego, tego słowa znaczeniu. Od samego początku rozpoczęcia filmu obcujemy z krwią, jest ona naturalnym środowiskiem dla Joe i po pewnym czasie również dla widza jest to stempel jego metod działania. Lubię oglądać takie filmy, które nie boją się podkreślać brutalności, bo dzięki temu mam poczucie, że oglądam twardziela z prawdziwego zdarzenia. Będąc przy postaci Joe da się pominąć kreacji Joquina Phoenixa, bo jest ona ponadprzeciętna. Nie było sceny, w której sprawiłby on wrażenie zagubionego, nienaturalnego czy przerysowanego. Jego rola i wrażenia audiowizualne zdecydowanie rekompensują przeciętną i sztucznie napompowaną historię. Oceniając ten film pojawiła się u mnie myśl: "Pięknie zrealizowana wydmuszka" i tak można podsumować "Nigdy cię tu nie było", ale myślę, że warto go obejrzeć, choćby tylko dla zachwycających kadrów przewijających się na przestrzeni całego filmu.

Ocena: 5/10

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Najlepsi i najgorsi - TOP filmów 2018

Końcówka każdego roku to zawsze czas podsumowań tego, co zdarzyło się w mijających 365 dniach. Choć wkroczyliśmy już w rok 2019, to do oficjalnego zamknięcia tego poprzedniego, potrzebowałem jeszcze przygotowania rankingu najlepszych i najgorszych produkcji w 2018 roku. Co się kryje pod nazwą najlepszy i najgorszy? Już tłumaczę. Takie zestawienia ze względu na nałożone na nie ramy najlepszego lub najgorszego, zawsze wzbudzają emocje u innych. Film, który jest dla mnie arcydziełem z oceną 10/10, dla innego może być potężnym rozczarowaniem, o którym chce jak najszybciej zapomnieć. Działa to również w drugą stronę. Nie ukrywam, że nie jestem krytykiem filmowym i nie mam wykształcenia w tym kierunku, które pozwoli mi stanowczo odradzić oglądania jakiejś produkcji lub wyśmiewania kogoś, kto ma inne zdanie. Robię to czysto hobbystycznie i będzie widać to po tym wpisie. Prawdopodobnie mój ranking będzie jedynym w swoim rodzaju, ale lubię czasami iść pod prąd. Pod pojęciem "n

Avengers: Wojna bez granic - Recenzja

W końcu! Nowa część Avengers zawitała do kin i jak można było się spodziewać po produkcjach Marvela, podbiła ona serca zarówno widzów, jak i krytyków. Film bije rekordy popularności i notuje fantastyczne wyniki finansowe. Czy kogoś jednak to szokuje? Mieliśmy już okazję zobaczyć dwie części Avengers, ale żadna z nich nie kumulowała tak dużo bohaterów, których znamy z filmów solowych. Tym razem przeciwko grupie superbohaterów stanął nie lada przeciwnik - Thanos we własnej osobie, który poszukuje Kamieni Nieskończonności. Mają mu one zagwarantować nieograniczone możliwości i pomóc w zaprowadzeniu porządku na świecie. Avengers za wszelką cenę starają się przeszkodzić mu w realizacji jego zadania. Filmy superbohaterskie zostały niejako zaszufladkowane pod kategorię typowych filmów akcji i wymaga się od nich głównie rozwałki, wybuchów i widowiskowych efektów specjalnych. Avengers dostarcza tego wszystkiego pod dostatkiem, ale nie powinno to nikogo dziwić w 2018 roku, w erze tak r

Anihilacja - Recenzja

Filmy wypuszczane przez Netflix nie cieszą się dużą renomą. Najczęściej są one przerostem formy nad treścią, a szumne zapowiedzi i trailery są jedynie mydlaną bańką, która pęka przy pierwszym kontakcie z widzem. Czy z "Anihilacją" było podobnie?  Lena wyrusza w pięcioosobowej grupie zwiadowczej na teren, który objęty jest niezbadaną i niezrozumiałą przez nikogo, destrukcyjną siłą. Mąż głównej bohaterki wyruszył tam na misję, ale wrócił z niej dopiero po roku. Jednak jego zachowanie odbiega od normalnego, a Lena postanawia znaleźć odpowiedź na to, co jest tego przyczyną. "Anihilacja" zabiera nas do magicznego świata, pełnego gęstej roślinności, przepięknych kolorów i niespotykanych stworzeń. Po obejrzeniu tego filmu dostrzegam przede wszystkim mistyczną aurę, która krąży wokół tej historii. Stykamy się bowiem ze środowiskiem, które jest obce człowiekowi - przerażającym, ale jednocześnie intrygującym. Wszystkie emocje odczuwane przez bohaterów film udzie