"Zabójczy numer" to jeden z tych filmów, który zachęcił mnie do obejrzenia doborową obsadą oraz całkiem niezłymi ocenami. Czasami dobre notowania takich produkcji są mocno przesadzone, ale w tym przypadku nie zawiodłem się. To film, który był reklamowany jako komedia kryminalna i co ciekawsze, przez pierwszą część można było odnosić takie wrażenie, ale na szczęście pomysł na scenariusz był zupełnie inny i lepszy.
Poznajemy historię Slevina Kelevra, który oczekuje na spotkanie z Nickiem w jego mieszkaniu, gdzie poznaje jego sąsiadkę, Lindsey. Opowiada jej historię o pechu, który go wcześniej dotknął, czyli strata pracy, dziewczyny i rabunek, w którym stracił dokument tożsamości. Jednocześnie zostaje wplątany w walkę dwóch największych bossów Nowego Jorku, czyli "Szefa" oraz "Rabina". Okazuje się, że jego kolega Nick, wplątał się w kłopoty robiąc sobie gigantyczne długi u obydwu bossów. Wysłannicy "Szefa" w domu Nicka zastają niczego nie spodziewającego się Slevina, który jest zmuszony do rozwiązania problemów za swojego kumpla. Warunkiem spłaty długu u "Szefa" jest zabicie syna "Rabina".
Całkiem niepozorna historia trwa w najlepsze, ale od tego momentu ten film zaczyna wchodzić na zupełnie inny etap regulowania tempa akcji oraz wtajemniczania się w kolejne etapy poznawania fabuły. Z coraz większym zaciekawieniem śledziłem jak Slevin znajduje się między młotem, a kowadłem i jednocześnie musi się zmagać z zadaniem "Szefa", szukać pieniędzy dla "Rabina" i borykać się z zainteresowaniem policji. Przez większość filmu byłem zdezorientowany w tym, co właściwie widzę na ekranie i w jakim kierunku przesuwa się akcja. Do tej pory odnosiłem wrażenie, że oglądam całkiem przyjemny (ale tylko tyle) film sensacyjny z elementami humorystycznymi. Później? Dostałem godzinę filmu pełnego gęstego klimatu, który jest wspomagany aktorstwem najwyższych lotów. Wszystko tutaj zagrało. Muzyka, montaż, "wkręcenie się" w tę historię i przede wszystkim zaskoczenie widza.
Jestem fanem filmów z zaskakującymi plot twistami, które sprawiają, że muszę się podnieść z fotela i zastanowić nad tym co właśnie zobaczyłem. Tutaj otrzymałem to z nawiązką. Cała historia nie jest tak oczywista jak to pokazują wcześniejsze minuty filmu. W całą intrygę wplątany jest Goodkat, który jest nieuchwytnym, płatnym zabójcą. Odwraca to kierunek, w którym dotychczas zmierzał film o 180 stopni i zostało to zrobione ze smakiem, niechaotycznie, nie powodując dziur fabularnych. Pozornie łatwa, czasami naiwna i wręcz dziecinna historia Slevina, który miał się znaleźć przez przypadek w środku walki bossów, ma drugie i mroczne dno, które jest związane z jego przeszłością. Zapomnijcie o tym, że jest to komedia sensacyjna i to stanowi najlepszą część tego filmu. W tym momencie dostaje się thriller czerpiący garściami sposób przedstawiania historii od Tarantino i pokazujący plot twisty, które są godne "Szóstego Zmysłu". Zachwycające jest to przejście z luźnego filmu z ciętymi ripostami do gęstego, brudnego i brutalnego klimatu, co wcale nie skreśla tego, co zobaczyłem wcześniej. Morgan Freeman, Josh Hartnett i Bruce Willis odwalają tutaj niesamowitą robotę i pozwalają na powolne zapoznawanie się z historią, przeprowadzają widza przez kolejne etapy poznawania prawdy o niepozornym długi i w końcu na totalne zaskoczenie, w momencie w którym nawet ja się tego nie spodziewałem.
Każdy wielbiciel talentu Bruce'a Willisa i jego chłodnego podejścia do świata, które prezentuje odgrywając swoje role, powinien koniecznie zobaczyć ten film, bo jest on wypełniony "klasycznym" Willisem. Nie warto też się zrażać trochę wolniejszym i mniej poważnym początkiem filmu, bo to tylko wstęp do tego, co pokaże dalsza historia Slevina i jego imienia... Film z 2006 roku, ale lepiej późno niż wcale zapoznać się z tak fantastycznie odegranym i zaskakującym tytułem, czego zawsze oczekuję od tego typu historii. Zabawa konwencją, tempem, chronologią przedstawienia zdarzeń i podejściem widza do oglądanej historii, to najmocniejsze punkty tego filmu, co czyni go naprawdę godnym polecenia. Z wielką przyjemnością oglądałem, jak scenarzyści odkrywali powolnie wszystkie karty, które zostały wcześniej genialnie zakamuflowane i dużą frajdę sprawiło mi układanie porozrzucanych klocków zawierających wskazówki co do zakończenia i na koniec zebrania całej historii w całość.
Ocena: 8/10
Komentarze
Prześlij komentarz