Nie będę oszukiwał, że czekałem na ten film. Niezła obsada, zawsze ciekawe obsadzenie historii w Anglii i potencjał na świetne kino przygodowe. Recenzji przedpremierowych nie czytałem, trailerów również nie oglądałem, więc pełen zapału zasiadłem do oglądania.
Moje recenzje zawsze są pozbawione spojlerów, ale wybaczcie, już sam tytuł tego filmu i jego plakat sugerują o co toczy się walka i jaki będzie ona miała finał. Artur po wielu latach nieświadomości poznaje swoje korzenie i wchodzi w posiadanie słynnego miecza - Excalibura, z pomocą którego chce odzyskać utraconą koronę na rzecz jego wuja. Rozpoczyna żmudną pracę nad zawładnięciem mocy miecza, a pomaga mu w tym Mag, która ma umiejętność kontrolowania zwierząt.
Sama historia nie jest zaskakująca czy rewolucyjna, bo każdy orientujący się widz domyśla się w jakim kierunku przesuwa się akcja i gdzie dojdzie do punktu kulminacyjnego. Takie przedstawienie fabuły filmu ani go nie przekreśla na starcie ani jednocześnie nie uczyni go mianem ponadczasowego czy godnego zapamiętania. Powiem szczerze, że nie oglądając trailerów, spodziewałem się, że otrzymam film na podobieństwo "Gladiatora", w którym również główny bohater walczy o sprawiedliwość na własną rękę. Oglądając "Króla Artura" okazało się jednak, że zupełnie nie przypomina on przygód Maximusa, a bardziej Dominica Toretto z "Szybkich i Wściekłych", który szybkie samochody zamienił na legendarny miecz. Czy to wada? Zależy pod jakim kątem na to patrzeć. Trzeba jednak jasno powiedzieć i nikt tutaj nie powinien się sprzeciwić, że jest to film, który dostarcza bardzo intensywnych wrażeń audiowizualnych. Zdjęcia i przede wszystkim świetne efekty specjalne są efektowne i bardzo wyważone, co należy czytać jako pasujące do klimatu filmu, który został odwzorowany bardzo dobrze, bo kostiumy, zamglone tereny i wąskie uliczki miast robią wrażenie. Wszystko to jest okraszone bardzo dobrą ścieżką dźwiękową, która jeszcze bardziej nastraja do śledzenia walki na ekranie. Film jest podzielony na trzy etapy: intensywny w efekty wstęp, która nakreśla genezę historii Artura, spokojny i trochę przegadany środek i kolejny "boost" wizualny dla widza, czyli finałowa walka. Największy problem w trakcie oglądania "Króla Artura" sprawił mi agresywny montaż, który miał w zamiarze zintensyfikować doznania z oglądania kina akcji najwyższych lotów, ale jednocześnie mocno mi zmęczył on wzrok, bo momentami był on aż za ostry, agresywny i chaotyczny. Rozumiem pomysł twórców i doceniam takie zabiegi, ale ja jednak jestem fanem płynniejszego poruszania się między kadrami i sceneriami prezentowanymi w filmie. Inną sprawą jest sama historia, która jak wspomniałem, jest prościutka, ale niestety przy tym spłaszczona. Brakuje tutaj kolokwialnie mówiąc "mięsa", czyli bardziej krwawych walk, bardziej dogłębnych interakcji emocjonalnych między bohaterami i bardziej angażujących dialogów, które nie należały do rozbudowanych. Po mocnym starcie trafiamy na godzinną sekwencję dość monotonnych i mało poruszających dialogów, które przerywa się niezłymi scenami pojedynczych walk czy wspomnieniami bohatera.
Charlie Hunnam jest dość wiarygodny w roli Artura, choć nie wymagała ona od niego wykrzesania z siebie limitu swoich możliwości, ale nadrabia to charyzmą i pasującym do tej roli wyglądem. Największym rozczarowaniem jest dla mnie Jude Law, który jest jednowymiarowy w swojej kreacji i choć jest to zapewne wina scenariusza, to w dodatku nie dodaje nic od siebie, przez co zupełnie nie czuć chemii między nim, a Hunnamem w roli Artura. Ich rozmowy, mimo że miały budować napięcie (mam przynajmniej taką nadzieję). nie wzbudziły we mnie żadnych emocji. Gdy porównam je ze wspomnianym "Gladiatorem", gdzie doszło do pojedynku Kommodusa z Maximusem, nawet nie mamy o czym tutaj dyskutować, bo w tej kategorii "Król Artur" nawet nie ma prawa porównywać się z arcydziełem Ridley'a Scotta. Wiem, że "Gladiator" to zupełnie inny gatunek filmu niż dzieło Guy'a Ritchiego, ale to porównanie przytoczyłem tylko, by uzmysłowić skalę spaprania przy pokazaniu emocji, jakie targają bohaterami w trakcie spotkań. Najbardziej spodobała mi się postać Mag, która jako jedyna mnie zaintrygowała i zaciekawiła swoją osobą. Była tajemnicza i niejednoznaczna, i bardzo żałuję, że nie poświęcono więcej czasu na poznanie jej historii.
"Król Artur: Legenda Miecza" jest świetnym filmem akcji (bo dramatem czy filmem przygodowym tego bym nie nazwał) ze świetnymi efektami, który dzięki swojej intensywności, szczególnie na początku i na końcu filmu, nie pozwala na znudzenie się wydarzeniami na ekranie. Historia jest prosta, jakich wiele było i pewnie jeszcze będzie, ale szkoda, że zupełnie pominięto kwestie emocjonalne, z którymi powinien zmierzyć się widz. Interakcje i chemia między bohaterami leżą, przez co po seansie zapamiętam tylko klimat, kostiumy, efekty, niezłą muzykę, ciekawą postać Mag i... Davida Beckhama - nie, nie zapomniałem o nim. Jeśli przymknie się oko na oklepaną historię, to można się przy "Królu Arturze" całkiem nieźle bawić, bo to nie lada uczta dla oka i ucha.
Ocena: 6/10
Komentarze
Prześlij komentarz