Czy w końcu nadrobiłem nowego Spider-mana? Tak. Czy ten film mi się podobał? I tak i nie. Czy uważam go za najlepszą odsłonę przygód "pajączka"? Nie. W tej recenzji oczywiście rozszerzę odpowiedzi na wyżej zadane pytania - może oprócz pierwszego.
Spider-man: Homecoming to szósty już film opowiadający historię Petera Parkera, który tej odsłonie jest uczniem liceum, bierze udział w konkursach wiedzy, a przy okazji odbywa staż u Tony'ego Starka, który przygotowuje go do zostania członkiem Avengers. Oczywiście chłopak nie godzi się na powolny proces wdrażania go w świat superbohaterski, preferowany przez Iron Mana i na własną rękę chce zwalczać przestępczość. Ratowanie staruszek przed kradzieżami szybko go nudzi, więc swoje umiejętności i możliwości stroju chce wykorzystać w walce z nie byle przeciwnikiem - Vulture'm.
Porównania z poprzednimi częściami Spider-mana może zostawię na trochę później, bo chciałbym się najpierw odnieść do Homecoming jako samodzielnego i niezależnego filmu. Nie da się ukryć, że podejście Marvela do filmów o superbohaterach jest już znane i powszechnie lubiane. Dużo efektów specjalnych, piękne kolory, cięte riposty, całkiem sporo humoru i przy tym kierowanie tych produkcji do młodszej widowni (seria X-Men czy chociażby fenomenalny Logan uznaję za wyjątki od tej zasady). W najnowszym Spider-manie nie było niespodzianki i również postawiono na znacznie luźniejsze podejście do tej postaci. Peter Parker jest zwykłym nastolatkiem, przez co łatwiej utożsamić go z grupą odbiorców, do której był celowany ten film, co jest całkiem sprytnym zabiegiem. Właściwie ten film można traktować częściowo jako wprowadzenie do serii o jego poczynaniach, który został właśnie zapoczątkowany poprzez Homecoming. Petera Parkera jako Spider-mana widzimy w nielicznych scenach, a większość czasu zdominowały dwa wątki: chęć ukrycia swojego drugiego oblicza i swoich umiejętności oraz chęć zaimponowania dziewczynie, która mu się podobała. Ze względu na target wiekowy tego filmu, nie można uznać tego za wadę, ale te nastoletnie dylematy Petera oglądałoby mi się z wielkim zadowoleniem jakieś 5-6 lat temu. W tym momencie takie zabiegi już na mnie specjalnie nie działają. Zdarzają się w tej historii fragmenty, gdy na ekranie kompletnie nic się nie dzieje, co mogłoby mnie zainteresować i próbowano to zastąpić jakimś gagiem czy zabawnym tekstem. Było ich wiele, ale paradoksalnie na palcach jednej ręki mogę policzyć sceny, które nawet mnie rozśmieszyły, choć wybuchem śmiechu tego nazwę.
Najlepszym elementem tego filmu są postacie Vulture i Iron Mana. Choć Tony Stark pojawia się w nielicznych scenach, to i tak jest istotnym elementem tej historii, bo nadaje jej kierunek, charakter i jakieś tło. Vulture z kolei jest takim pozytywnym zabrudzeniem nieskazitelnie czystego i niewinnego klimatu, który bije od tego filmu. Ta postać miała duży potencjał i została całkiem nieźle przedstawiona, ale i tak dużo brakuje jej do takiego Goblina z części z 2002 roku, głównie pod względem zarysowania bohatera i jego motywacji. Niemniej jednak Michael Keaton jest świetny w swojej roli, a swoją charyzmą buduje otoczkę wokół Vulture'a. Podobał mi się on bardziej niż tytułowy Spider-man, z którym jak wspominałem wcześniej, ciężko mi się utożsamić. Przyzwyczajenie z lat wcześniejszych do poważniejszego podejścia do Petera Parkera nie pozwoliło mi na pełne przekonanie się do Toma Hollanda, choć muszę pochwalić wybór jego osoby do tej roli. Chłopak ma 21 lat, a wygląda na jakieś 17 lat, więc w środowisku licealnym czuł się jak ryba w wodzie. Reszta ról jest tak epizodyczna albo tak słabo zarysowana, że nie warto poświęcać im dużo czasu. Może warto wspomnieć tylko o Nedzie, który jest najlepszym przyjacielem Petera i pomaga mu w zachowaniu jego tajemnicy (a przynajmniej próbuje), a także w walce z Vulture'm, dzięki umiejętnościom komputerowym. Sympatia Spider-mana, czyli Liz właściwie tylko wygląda w tym filmie, bo oprócz urody (zresztą nieprzeciętnej) nic nie wnosi do historii.
Ambiwalentny stosunek mam do efektów specjalnych w tym filmie. Avengers pod tym względem jest absolutną perełką i zachwyca w każdej scenie, ale w Spider-man: Homecoming animacja głównego bohatera zostawia dużo do życzenia i bardziej momentami przypomina postać z gry komputerowej niż fizycznego człowieka. Może to tylko uprzedzenie, ale w niektórych scenach strasznie mnie raziła sztuczność w ruchach Spider-mana, przy czym pozostałe efekty, czyli niedotyczące ruchów bohatera, stały już na bardzo wysokim poziomie. Płynnie przechodząc do porównania Homecoming z pozostałymi odsłonami - we wcześniejszych częściach fizyka, płynność i naturalność ruchów Spider-mana znacznie bardziej mi się podobała i lepiej mi się ją oglądało. Luźniejsze podejście do postaci Petera Parkera nie jest gorsze od tego co zaserwowano w filmach Sama Raimiego, ale tamte podejście jest mi znacznie bliższe i choć nie powiem, że nudziłem się na najnowszej części, to filmy sprzed już 15 lat oglądałem z większym zaciekawieniem. Może to zasługa tego, że to była moja pierwsza styczność z tą postacią lub słabość do przedstawienia jej jako fajtłapowego okularnika, który w kostiumie Spider-mana zyskiwał zupełnie nową tożsamość. Filmy zarówno z Toby'm Maguire'm, jak i Andrew Garfieldem były po prostu bardziej mroczne, niejednoznaczne, a szczególnie Spider-man 3 jest perełką wśród tych wszystkich sześciu części, który otrzymał u mnie ocenę 8/10. Żeby było śmieszniej, pozostałe odsłony balansują na granicy 7/10, ale jak już mówiłem, choć Spider-man: Homecoming ma taką samą ocenę jak Spider-man Sama Raimiego czy Niesamowity Spider-man, to można stwierdzić, że ocena ocenie nie jest równa, bo film z Tomem Hollandem umieściłbym gdzieś na końcu takiego zestawienia. Technicznie jest nagrany perfekcyjnie, historia trzyma się kupy, ale forma jej przedstawienia i jej oglądanie sprawiły mi przy oglądaniu znacznie mniej przyjemności niż w poprzednich częściach.
Czy warto obejrzeć Spider-man: Homecoming? Oczywiście, że tak. Czy wprowadza coś nowego do serii o człowieku-pająku? Tak, ale akurat ta zmiana najmniej mi odpowiada. Jeśli obejrzy się ten film to nie ma się wrażenia straconego czasu, ale w tym samym czasie z tyłu głowy jest to, że gdybym go nie obejrzał, to nie miałbym wyrzutów sumienia. Film jeden z wielu i nic więcej, bo to jest przyjemna i niezobowiązująca rozrywka. Ocenę już wcześniej zdradziłem, więc tutaj podaję ją tylko dla formalności.
Ocena: 7/10
Mnie się ogromnie podobał klimat tego filmu, wszelkie połączenie licealnych rozterek z fantastycznymi elementami kupuję bez mrugnięcia okiem :)
OdpowiedzUsuńFilm był okej, ale z sentymentu pozostanę wierny wersjom Spidermana sprzed tych 15 lat. Marvel lubi robić trochę swoje filmy cukierkowo, a fanem Toma Hollanda chyba póki co nie zostanę ;-)
Usuń