Rok 2017 to całkiem niezły okres dla filmów akcji i trzeba przyznać, że twórcy coraz bardziej prześcigają się w pomysłach na urozmaicanie historii poprzez efektowne sceny. "Atomic Blonde" pod tym względem nie odstaje od reszty filmów tego gatunku, które pojawiły się w tym roku, a nawet dorzuca do tego ogródka parę, ciekawych kąsków.
Historia opowiada o agentce MI6 - Lorraine Broughton, która w poszukiwaniu tajemniczej listy, wyrusza do Berlina i jednocześnie próbuje rozwikłać zagadkę zabójstwa kolegi "po fachu". Jednak miasto, do którego przybywa Lorraine jest na skraju upadku Muru Berlińskiego, a w poszukiwanie listy uwikłane jest również KGB. Broughton na miejscu poznaje Davida Percivala, który ma jej pomóc w rozwiązaniu tej sprawy.
Format filmu nie wprowadza żadnej innowacji do kinematografii, a jest skonstruowany na bazie retrospekcji. Samo jego wprowadzenie wzbudziło u mnie jakieś ziarnko niepewności, bo widzimy Lorraine w pokoju przesłuchań, ale nie rozumiemy dlaczego tam właściwie się znalazła. Po chwili jednak wszystko nabiera sensu i z każdą chwilą coraz bardziej wkręcałem się w wizję i pomysł na ten film. Muszę zacząć od tego, że wizualnie wygląda on oszałamiająco. Od dawna nie oglądałem niczego tak bardzo rozpieszczającego mnie wizualnie. Paradoksalnie nie chodzi mi o piękne zdjęcia krajobrazów czy porywające efekty specjalne, ale o świetną grę światłem. Pierwsza część filmu pod tym względem wbiła mnie w fotel, bo moje oko rejestrowało mnóstwo kontrastów - od szarego i mokrego Berlina do głębokich w barwę, jaskrawych i kolorowych neonów, które nie znalazły się tam przypadkowo, bo efekt wizualny przy oświetleniu połowy twarzy czerwonym światłem był bardzo ciekawy. Wszystko to się wiąże z kolejną cechą tego filmu, który rzucił mi się w oczy - piękne kadrowanie. Odpowiednie światło, jego barwa, świetna praca kamery, która nadawała charakter poszczególnym kadrom i muzyka sprawiły, że byłem oczarowany wizją reżysera. Stylistycznie "Atomic Blonde" wstrzelił się w moje gusta idealnie i wiedziałem to już po paru efektownych sekwencjach scen. Muzyka również ciągle napędzała mnie do wsiąknięcia w ten dziwny, szpiegowski i intrygujący światek. Gdy zachodziła taka potrzeba to była ona subtelna, ale zdarzały się także momenty, gdy można było usłyszeć coś w gatunku heavy-metalu i co ciekawsze - miało to całkowite uzasadnienie w tym, co dzieje się na ekranie.
Tyle czytania i ciągle nic nie pojawiło się o historii? Nie była ona specjalnie zawiła i w tym tkwiła jej siła, bo była ona wciągająca, połączona ciągiem przyczynowo-skutkowym i podparta aktorstwem z najwyższej półki, a przy tym niezbyt przekombinowana, tak jak się stało na przykład w filmie "Szpieg" z 2011 roku. Skoro o obsadzie mowa, to duet Charlize Theron - James McAvoy sprawdził się tutaj fenomenalnie. O ile nigdy nie byłem fanem Theron, tak tutaj w roli femme fatale z instynktem zabójcy, oglądało mi się ją bardzo dobrze i gdyby ten film trwał dodatkowe dwie godziny, jej postać nadal by mi się nie znudziła i ciągle chciałbym na nią patrzeć. Przyczyna jest tego jedna - Charlize jest po prostu piękną i magnetyzującą kobietą, pobudzającą wyobraźnie urodą, głosem i spojrzeniem. Wcześniej pisałem o kontrastach, które również i tutaj występują - zimna i konsekwentna Lorraine ściera się z wybuchowym i agresywnym Davidem. Roli McAvoy'a w tym filmie nie nazwałbym najlepszą w jego karierze, ale podobnie jak Hardy, znalazł on dla siebie pewien charakter postaci, w którym czuje się najlepiej i tutaj również daje pokaz świetnego aktorstwa, bo jest autentyczny w przekazie i widać w tym pasję oraz pazur, wymagane do roli, którą grał. Ciekawym balansem między tymi bohaterami była Delphine Lasalle, która wprowadziła trochę pikanterii do relacji Lorraine i Davida, więc miała niemały wpływ na dalszy przebieg historii.
Jedyne wady jakie widziałbym w "Atomic Blonde" to pewna przewidywalność, jak potoczą się wydarzenia przedstawione w filmie, co przejawiało się tym, że w połowie można było się domyślić zakończenia. Nie zepsuło mi to odbioru tej produkcji jako całości, ale w niektórych scenach po prostu zabierało element zaskoczenia. Innym drobnym zarzutem jest momentami zbyt ostry montaż niektórych scen, gdzie bardzo szybko bohaterowie przemieszczali się z jednej lokalizacji do drugiej. W tym przypadku jest to tylko szczegół, ale nie jestem fanem tak mocnego akcentowania przejścia z jednego kadru do drugiego. Jednak to wszystko jest wynagradzane świetnymi scenami walki, które są realistyczne, dynamiczne oraz świetne zagrane i zrealizowane. "Atomic Blonde" porównuje się do "Johna Wicka", ale są to dwie, zupełnie różne produkcje, z innym pomysłem realizację scenariusza i innym klimatem. Choć mają one jedną wspólną cechę - nie boją się krwi, brutalności i efektownych egzekucji. Ja takie kino kupuję w 100%.
Nie spodziewałem się wiele po tym filmie i poskutkowało to tym, że po seansie jestem zachwycony tym, co zobaczyłem. Liczyłem tylko na rozwałkę w stylu Keanu Reevesa, a otrzymałem pełnoprawny produkt końcowy, który jest udanym połączeniem kina akcji, noir, thrillera i filmu szpiegowskiego. "Atomic Blonde" był dla mnie wizualną ucztą, co było nie tylko zasługą Charlize Theron, ale także intrygującej zabawy światłem. Ma on parę wad, ale powiem szczerze, że na tym filmie bawiłem się lepiej niż na "Baby Driver". Pozostaje mi tylko czekać na sequel, który jest ponoć w planach producentów. Powiem krótko - jestem na tak.
Ocena: 7,5/10
Komentarze
Prześlij komentarz