Kinematografia jest
pełna opowieści biograficznych opowiadających o walce z przeciwnościami losu.
Takich filmów jest wiele, ale niewiele z nich jest na tyle dobra, by pozostała
w pamięci na dłużej niż jeden wieczór. Jak jest z „Pełnią życia”?
Poznajemy tu historię Robina Cavendisha, który podczas pobytu w
Afryce zaraża się wirusem w wyniku którego doznaje paraliżu. Chłopak nie może
pogodzić się ze swoim losem, a jego głowę zaprzątają różne myśli. Razem z
bohaterem przechodzimy przez różne
procesy zmagania się ze swoją przypadłością.
Powiem szczerze, że przed obejrzeniem „Pełni życia” zupełnie
nie znałem historii Robina Cavendisha, tak samo jak nie wiedziałem, że ten film
jest oparty na prawdziwych zdarzeniach. Obawiałem się w trakcie seansu, że film
w pewnym momencie musi wkroczyć w etap spłaszczania fabuły i kopiowania motywów
znanych z wcześniej już widzianych przeze mnie tytułów. Jednak jak się okazało,
losy Robina potoczyły się zupełnie inaczej i dość szybko zauważyłem, że będę
miał do czynienia z dramatem z prawdziwego zdarzenia. Niesamowite jest to jak
krętą drogę do szczęścia musiał przejść główny bohater, od całkowitej
rezygnacji, do realizacji swoich marzeń mimo tylu niedogodnień. Cały ten proces,
pełen skrajnych emocji, został idealnie uchwycony w tym filmie. Gdy Cavendish
znajduje się w totalnym dołku, ten stan udziela się również widzowi. Jednak ten
stan nie trwa długo i za chwilę główny bohater zaraża nas pozytywną energią i
na pstryknięcie palca wybija widza z depresyjnego nastawienia. Przede wszystkim
ten film niesie pozytywny przekaz, żeby się nie poddawać w dążeniu do celu, mimo wielu kłód rzucanych pod nogi i dokonywać rzeczy niewiarygodnych,
gdy wiele osób stawia na tobie krzyżyk. Poprzez swoją dolegliwość główny
bohater doświadcza mnóstwo bólu, cierpienia i rozczarowań, ale jednocześnie
wysyła sygnał do całego świata, że nie ma żadnych barier, których nie dałoby
się przeskoczyć. Sceny dramatyczne, które poruszają, są przeplatane scenami
obyczajowymi, w których zapominamy o tym, że Robin nie może się poruszać i
wykonywać zwykłych czynności, ale nadrabia to poczuciem humoru, pogodą ducha i
otwartością na otaczający go świat.
Film wizualnie nie pozostawia mi żadnego pola do krytyki. Zdjęcia są świetne,
często świetnie wykadrowane, a w tyle słychać subtelną muzykę, co stworzyło
podwaliny pod to, na czym właściwie mamy skupić uwagę, czyli na zrozumieniu
tego, co przeżywa Cavendish.
„Pełnia życia” nie jest filmem idealnym, bo mógł on jeszcze
bardziej dokręcić śrubkę w niektórych scenach albo jeszcze mocniej nakreślić
profile psychologiczne bohaterów, ale nie wpływa to na mój, niewątpliwie
pozytywny odbiór "Breathe". Jest to wzruszająca historia, poruszająca wiele, ważnych
problemów i jednocześnie dająca pozytywnego kopa do działania. Skoro facet
przykuty do łózka może spełniać swoje marzenia, to każdy może to robić, prawda?
Fakt, że ten film wyprodukował syn Robina Cavendisha jest tutaj także istotny.
Czuć bowiem, że nie jest to kolejna produkcja wypuszczana taśmowo, bez żadnej
duszy. Po obejrzeniu wiedziałem, że jest to hołd złożony rodzicom, którzy
zmagali się z problemami, ale nie ich uczucie nigdy się nie wypaliło. Film
warty obejrzenia, po prostu.
Ocena: 7/10
Komentarze
Prześlij komentarz