Sezon Oscarowy ruszył już pełną parą i niedługo padną końcowe rozstrzygnięcia na gali w Hollywood. "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" zbiera natomiast świetne recenzje i jest jednym z głównych kandydatów do wygrania w głównych kategoriach.
Poznajemy historię Mildred Hayes, która przed kilkoma miesiącami doznała wielkiej tragedii - jej córka została brutalnie zamordowana. Kobieta nie może pogodzić się ze stratą dziecka, a jej ból wzmaga fakt, że do tej pory sprawcy tego przestępstwa nie zostali ujęci. W celu zwrócenia uwagi lokalnej policji, wynajmuje trzy billboardy, na których umieszcza pytania do szeryfa Billa Willoughby'ego.
Na wstępie muszę przyznać, że mam ambiwalentny stosunek do tego filmu, bo jest wiele rzeczy, które mi się w nim bardzo podobają, ale również jest parę kwestii, do których nie mam przekonania. Podstawową zaletą jest przede wszystkim umieszczenie akcji filmu w małym mieście na południu USA, gdzie każdy każdego zna i nikogo nie dziwią przejawy rasizmu i homofobii czy przemocy domowej. Oprócz poruszania problemu walki z cierpieniem głównej bohaterki, twórcy bowiem starają się podjąć tematykę walki z uprzedzeniami rasowymi i orientacji seksualnej. Jest to dość duży materiał jak na film, który trwa niecałe 2 godziny, ale broni się on całkiem dobrze, bo choć pokazuje je w sposób dosadny, to zdarzają się również momenty, gdy cała sprawa jest obrócona w żart i gag. Ten film nie boi się obrócić wydawałoby się poważnej sceny, w puszczone do widza oczko. "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" ogląda się dobrze, bo nie zdarzają się dłuższe momenty przestoju, a jako widz płynie się z nurtem tej historii przyjemnie i z dużym zaciekawieniem, bo takie małomiasteczkowe i życiowe historie zawsze powodują u mnie zatarcie granicy pomiędzy fikcyjną historią, a rzeczywistością. Podczas oglądania zapomniałem, że oglądam hollywoodzki film i całkowicie wsiąknąłem w jego klimat. Całość okraszona jest pasującą do całokształtu muzyką i świetnymi zdjęciami, choć takie czynniki nie powinny już nikogo dziwić w przypadku kandydata do Oscara. Cieszy mnie również to, że scenariusz nie był skierowany na typowe śledztwo w sprawie zabójstwa córki głównej bohaterki, bo zatraciłby on psychologiczny aspekt i stałby się typowym filmem z tragedią w tle. Na szczególną uwagę zasługują również dwie sceny, które uważam za najlepsze: rozmowa z księdzem w domu Mildred oraz scena w szpitalu między policjantem i właścicielem billboardów. Perełki.
Największy problem mam z kwestią emocjonalną tej produkcji. Zeszłoroczny "Manchester By The Sea" również opowiadał życiową historię i poruszył mnie tak mocno, że przez wiele godzin po obejrzeniu tego filmu miałem problem z uporządkowaniem myśli. W przypadku "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" czegoś takiego niestety nie doświadczyłem. Oglądałem go jako film z ciekawym konceptem, ale historia głównej bohaterki nie była mnie w stanie na tyle dotknąć, żebym oniemiał z wrażenia i poziomu emocji, który od niego bije. Myślę, że jest to wina scenariusza, który nie dokręca śrubki w odpowiednich miejscach i nie pozwala w zatraceniu się w bólu Mildred. Nie byłem w stanie jej współczuć i nie rozumiałem wielu działań, które podjęła w celu odnalezienia sprawy śmierci jej córki, bo nie dało się odnieść wrażenia, że ból przysłonił jej możliwość rzetelnej oceny sytuacji. Żałuję również, że bardziej nie pociągnięto tematu tytułowych billboardów, bo o ile na początku stanowią one oś fabuły, tak z biegiem czasu zupełnie tracą one na ważności i są spychane na boczny tor.
Jednak nie można zapomnieć przede wszystkim o aktorstwie, bo to ono stanowi tutaj najważniejszą część tej układanki. Owszem, film nie porwał mnie emocjonalnie, ale do gry Frances McDormand, Woody'ego Harrelsona oraz Sama Rockwella przyczepić się absolutnie nie mogę, bo wyciskają oni maksimum możliwości ze swoich postaci. Harrelson w roli szeryfa Billa Willoughby'ego jest nie tylko celem ataków Mildred Hayes, ale również musi zmagać się z własnymi problemami, które potęgują się wraz z kolejnymi stresowymi przeżyciami. Sam Rockwell (oficer Jason Dixon) zrobił chyba w tym filmie na mnie największe znaczenie, bo pokazuje on jak dwoista może być natura człowieka. Pod pokrywą uprzedzeń i agresji, może się kryć również wrażliwa i współczująca odsłona, która odzywa się w niespodziewanych momentach. Zwycięstwo któregokolwiek, wymienionego przeze mnie aktora w kategorii aktorskiej na gali Oscarów, nie będzie dla mnie niespodzianką, bo mamy tutaj do czynienia ze świetnym warsztatem aktorskim.
"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" to film warty obejrzenia, co nie podlega żadnej dyskusji. Dostajemy ciekawy koncept, fenomenalny pokaz aktorstwa, małomiasteczkowy klimat i podjęcie wielu ważnych kwestii, takich jak homofobia czy rasizm, ale jednocześnie zabrakło mi w nim jakiegoś czynnika, który sprawiłby, że zostałbym emocjonalnie przemielony i poruszony wydarzeniami na ekranie. Jestem bardzo daleki od stwierdzenia, że miałem do czynienia z arcydziełem, bo jasne - jest to film ciekawy, bez dłużyzn i pełny świetnie rozpisanych postaci, ale nie ma na tyle "mocy", by mnie zaangażować w dramaty bohaterów. Pozostaje on jedynie dobrym filmem, przy którym dobrze spędziłem czas. Od arcydzieła dzieli go jakiś czynnik "X", który sprawiałby, że musiałbym zebrać szczękę z podłogi.
Ocena: 7/10
Komentarze
Prześlij komentarz