Netflix wypuszcza w świat tak wiele filmów i seriali, że przed obejrzeniem zawsze zastanawiam się co tym razem wylosuje maszyna losująca. Będzie hit, czy totalna porażka? Przy tak wielu produkcjach forma Netflixa jest prawdziwą sinusoidą, więc z wielką chęcią i jednocześnie obawą podszedłem do najnowszego serialu pt. "Nawiedzony dom na wzgórzu".
Moje obawy były tym większe, ponieważ każda produkcja reklamowana jako horror i w dodatku powiązany z tematyką duchów oraz nawiedzonych posiadłości, zapala u mnie lampkę pod tytułem - pewnie znowu będzie ta sama forma, przedstawiona w ten sam sposób i wykorzystująca schematy, które przemielono przez lata przez milion maszynek. Szybko okazało się jednak, że mimo sukcesu "Obecności" i kolejnych spin-offów tej serii, nadal można uzyskać produkt, który będzie wyróżniał się na tle pozostałych i dorzucał do tej puli utartych schematów coś świeżego. "Nawiedzony dom na wzgórzu" nie jest bowiem nastawiony na straszenie i wytrącanie z ręki widzów kubków z herbatą poprzez jumpscare'y, które pojawiają się w oczywistych momentach co kilka minut. Fabuła dotyczy historii rodziny Crane'ów, którzy wprowadzają się do Hill House, w którym po pewnym czasie zaczynają się dziać podejrzanie dla domowników wydarzenia. Nie wygląda to na nic odkrywczego, prawda? W teorii jak najbardziej, ale największą zaletą tego serialu jest dla mnie przede wszystkim jego forma. Na przestrzeni 10 odcinków obserwujemy zderzające się ze sobą obrazy rodziny Crane'ów z przeszłości, gdy wprowadza się ona dopiero do nawiedzonego domu i stopniowo odkrywa czyhające na nich niebezpieczeństwa oraz sceny z lat późniejszych, gdy dzieci dorosły i mają własne rodziny oraz problemy. "Nawiedzony dom na wzgórzu" nie jest tylko nudnawą historią o straszydłach, które starają się wypędzić przypadkową rodzinę z posiadłości, ponieważ zastosowano w nim podwójną linię czasową. Każde wydarzenie z dzieciństwa piątki rodzeństwa Crane, ma swoje konsekwencje w ich dorosłym życiu. Ciąg przyczynowo-skutkowy tego serialu sprawia, że psychika każdego bohatera została rozłożona na czynniki pierwsze, dzięki czemu łatwo było zrozumieć po pewnym czasie decyzję danej postaci, która w pierwszej chwili wydawała się zupełnie nielogiczna i pozbawiona sensu. Ilość cierpienia, strachu i bólu, którą doświadczyli Crane'owie w Hill House, w zauważalnie proporcjonalny sposób oddziaływała na ich dalsze życie, a także postrzeganie niektórych spraw.
Powiedzenie, że przedstawienie historii w serialu jest nieliniowe, to jakby nie powiedzieć nic. Jest to prawdziwy chaos, ale taki chaos, który jest rozważnie uporządkowany. Brzmi to jak oksymoron, ale przez cały czas reżyser wstawia nas w środek jakiegoś kluczowego dla danej chwili zdarzenia, które będzie miało znaczenie w następnych, kilku minutach, by w kolejnych odcinkach cofnąć się o kilka dni wcześniej i opowiadać o zdarzeniach, które wydarzyły się wcześniej niż te, które przedstawiono w poprzednim odcinku. Ten chaos jest niesamowicie stymulujący i zachęcający do uważnego śledzenia każdej sceny. Rodzina Crane'ów jest zniewolona wydarzeniami sprzed laty i udaje się to uchwycić reżyserowi bardzo dobrze za pomocą wielu zabiegów. Oprócz muzyki, gry aktorskiej, które świetnie pozwalają wczuć się w klimat, dochodzi jeszcze fantastyczna kontrola nad barwą. Jasne kadry, o kolorystyce głównie żółtej, są powiązane z czasami dzieciństwa, gdy jeszcze były one kojarzone przez rodzinę jako niewinne i bezpieczne, a z kolei czasy współczesne, gdy zmagają się oni ze swoimi problemami, śmiercią, depresją i strachem, reżyser przedstawił w postaci szaro-niebieskich kadrów, które wzmacniały odczucia niepewności i ponurego klimatu. Jednak forma to nie wszystko. Trzeba pamiętać, że "Nawiedzony dom na wzgórzu" to również horror i nie istniałby on bez momentów, gdy, mówiąc bez ogródek, mamy po prostu się bać i nie wpadać w zbyt długie momenty uśpienia. Na początku napisałem, że ten serial nie rzuca jumpscare'ami na prawo i lewo, ale to nie oznacza, że ich wcale nie ma. Są one wplecione w dany dialog czy ujęcie tak sprytnie, że nie da się ich przewidzieć i na nie przygotować, a ich znikoma ilość sprawia, że wywołują one w danej scenie niesamowite wrażenie. Nieraz przebywanie w danym pokoju z bohaterem sprawiało, że nie tyle się bałem, co czułem się nieswojo i nieprzyjemnie, a moje ciało pokryte było gęsią skórką, która utrzymywała się przez wiele minut. Horrory uznane za świetne odróżnia się od horrorów klasy B i C tym, że potrafią one utrzymywać widza w napięciu przez większość czasu filmu lub odcinka, a nie tylko w momentach jumpscare'ów.
"Nawiedzony dom na wzgórzu" jednak nie da się zamknąć w szufladzie pod tytułem horror, bo byłoby to dla niego krzywdzące. Nawiedzona posiadłość Crane'ow staje się w pewnym momencie tylko tłem dla tragedii, która rozgrywa się w ich własnych rodzinach. Serial stara się jednocześnie przemycić w swoim przekazie wiele ważnych idei, takich jak odpowiedzialność, wybaczenie czy siłę wspólnoty i potrzeby jedności. Reżyser bardzo umiejętnie żongluje między horrorem, dramatem i thrillerem, dzięki czemu nie ma przestojów, nie ma momentów, gdy patrzyłem na zegarek i czekałem na koniec odcinka. Wszystko tutaj jest żywe, każda scena ma znaczenie i nasza percepcja jako widza zmienia się bardzo szybko. Historię, która została nakreślona w pierwszych dwóch odcinkach, następnie obserwujemy z perspektywy każdej postaci, co sprawia, że poznajemy ją bardzo dogłębnie i jesteśmy w stanie ocenić metodykę ich dalszych działań. Warto poświęcić czas na obejrzenie tych 10 odcinków, bo odczucia z obcowania z tym serialem są niesamowite, szczególnie przy wieczorno-nocnych sesjach. Nie spodziewałem się, że w tak oklepanym gatunku filmowym nadal można wypuścić w świat tak świetnie poprowadzony i zrealizowany produkt, który zaskakuje na każdym kroku zwrotami fabularnymi i pozwala na śledzenie na bieżąco psychiki głównych bohaterów, którzy są "jacyś" i nie porażają nijakością. Ich los nie był mi obojętny, co jest dowodem na to, że udało się stworzyć pełnoprawny produkt, który nie przejdzie bez echa w zestawieniach najlepszych seriali 2018 roku. Jedyne co można zarzucić temu serialowi to delikatną zniżkę w kwestii budowania emocji w ostatnim odcinku, gdzie wątki się zawiązują i historia kieruje się ku końcowi. Tempo spada, napięcie również, a horror zamienia się w typowy dramat rodziny, której losy splatają się na oczach widza. Nie będę jednak długo kręcił nosem, ponieważ z perspektywy czasu nie chcę "Nawiedzony dom na wzgórzu" oceniać tylko jako horror, bo sprawdził się on na wielu płaszczyznach i dostarczył mi mnóstwo rozrywki. Netflix tym razem się spisał i umieścił swój produkt w najwyższym punkcie sinusoidy swoich dokonań. Well done.
Ocena: 8/10
Komentarze
Prześlij komentarz